Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciło w tę stronę czujność stróża. Obal chciał znowu szczeknąć, ale mu zagroził. Sam podniósł głowę i ciekawie śledził kobietę, skradającą się do pałacu. Gdy weszła na dziedziniec pałacowy, obejrzała się ostrożnie wkoło, spojrzała badawczo w okna pałacowe i potém pośpiesznie poczęła iść prosto ku balkonowi. Jakób poznał tę kobietę przy jasném oświetleniu księżyca i wstrząsnął się, że aż pies cofnął się od niego z przestrachu. Potém podniósł się nieco i wpatrzył się bacznie w owę kobietę, by żadnego jéj ruchu nie stracić. Nie sama ciekawość nim powodowała. Kobieta owa nie była mu obcą. Była to córka starego kowala, Schmidta, z którą Jakób chciał się dawniéj żenić, ale jakoś szło mu to trudno. Dziewczyna może nie była-by od tego; tylko brat jéj sprzeciwiał się mocno. A tymczasem po wsi rozeszło się, że sam dziedzic, młody baron, zwrócił na nią oko, że żona jego, spostrzegłszy to, oddaliła ją ze dworu. W tych gadaniach ludzi musiało być wiele prawdy, bo niezadługo stary Schmidt, spostrzegłszy skutki tych miłostek pańskich, wypędził córkę z domu. Nikt nie wiedział, gdzie się znajduje; sam Jakób, który pomimo, że mu się sprzeniewierzyła, miał dla niéj dużo jeszcze pożałowania, nie mógł dowiedziéć się, gdzie się podziała. Gdy teraz nagle zobaczył ją tak blizko siebie, w piérwszéj chwili chciał wyjść ku niéj; ale wnet