Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głos fortepianu drażnił ją i rozstrajał, i dlatego Salusia wystrzegała się śpiewać przy niéj.
Za to, gdy baronówny nie było w ochronce, Salusia śpiewała przy akompaniamencie jednéj z zakonnic. Robiła to nieraz głównie dla ojca, na którego śpiew jej dziwnie działał. Kiedy piérwszy raz przyszedł do siebie po ciężkiéj chorobie i usłyszał śpiew pod sobą w izbie na dole, stary Mruk otworzył oczy, całym słuchem utonął w śpiewie, jak wyżeł wietrzący w polu, a potém zaczął płakać, jak dziecko.
Piérwsze to były łzy w jego oczach od Bóg wie jak dawnego czasu. Śpiew — dobył łzy z kamienia, twarda pierś jego zadrżała nieznaném mu dotąd wzruszeniem, zwierzę zaczynało się uczłowieczać. Gdy śpiew ustał, było mu źle bez niego i czekał niecierpliwie, rychło się znowu ten głos odezwie, co tu tak głęboko dochodził, jak się wyrażał. Gdy mu powiedziano, że to córka jego tak śpiewa, nie chciał wierzyć, aż musiała go naocznie przekonać. Wtedy twarz starego rozjaśniła się dziwném szczęściem; przycisnął córkę do piersi i nie posiadał się z radości i dumy. Musiała mu opowiadać, w jaki sposób nauczyła się tego i przy tej sposobności wychwalała dobroć swojéj opiekunki, jej anielskie serce i łagodność. Przedtem nigdy mu o tém mówić nie mogła, bo, ile razy rozpoczęła coś o baronówniе, chmurzył się i rzucał,