Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z baronem, owa dumna sztywność, w któréj zdawało się, że nerwy jéj stężały i ściągnęły się, rozmiękła i roztopiła się w jakąś drżącą, rzewną tkliwość. Zofia zrobiła się lękliwą, miękką jak wosk, lada co łzy jéj z oczu wyciskało, przejmowało ją febryczném drżeniem, sprowadzało silniejsze uderzenie serca. Z apatyi przeszła w niesłychanie delikatną, czułą, dziecięcą prawie wrażliwość.
Baron cieszył się tém, szczególniéj dlatego, że wraz z tą zmianą ustąpiło owo uparte milczenie, które go tak udręczało. Ale radość jego nie trwała długo. Doktor oświadczył mu, że niema już obawy melancholii, ale zbytnie rozstrojenie nerwowe i osłabienie mogą sprowadzić cierpienia sercowe, które się już objawiać zaczynają silnemi, chwilowemi atakami. Zalecił spokój, świeże powietrze, pigułki żelazne i digitalis. Baron z nadzwyczajną skrupulatnością spełniał polecenia doktora: sam podawał jéj lekarstwa, czuwał przy niéj, woził ją na spacer. Najbardziéj lubiła jeździć do ochronki, a raczéj do części parku tuż za ochronką, i godzinami całemi siedziała na kamiennéj ławce pod ową lipą, gdzie ostatni raz widziała się z Adolfem.
Raz nawet chciała zabrać się do przerwanych z Salusią lekcyi, ale parę pierwszych tonów, wyśpiewanych przez dziewczynę, wprawiły ją w tak spazmatyczny płacz, że musiała przestać. Nawet