Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rad był, aby sprawa przeszła na drogę sądową. Ale zaniepokoiło go to, że w otoczeniu jego najbliższém znajdować się muszą ludzie, którzy byli w zmowie ze zbrodniarzem. Postanowił więc ścisłe w tym względzie przeprowadzić śledztwo. A że sam miał w sprawie barona wyjechać niezwłocznie do miasta, więc chciał to poruczyć synowi i w tym celu poszedł do jego pokoju...
Adolf spał jeszcze; zaledwie bowiem od kilku godzin położył się. Wejście ojca obudziło go. Poważna i zachmurzona twarz wchodzącego kazała mu się domyślać, że ojciec już wié o ucieczce Jakoba. Adolf zaczął żałować tego, co zrobił. Patrząc trzeźwo teraz na swój czyn, rumienić się musiał za niego wobec ojca, czuł całą lekkomyślność swoję w tym względzie i fałszywe swoje położenie.
Ojciec usiadł przy nim na łóżku i rzekł:
— Czy wiész? Jakób uciekł téj nocy...
Na Adolfa wystąpiły ognie. Nie wiedział czy się przyznać, czy udać zdziwienie. Ojciec ułatwił mu położenie, mówiąc daléj:
— Co mnie najmocniéj boli i niepokoi to to, że, według wszelkiego prawdopodobieństwa, któryś z domowników ułatwił mu ucieczkę. Klucz bowiem od piwnicy znajdował się obok mego pokoju. A więc ktoś z najbliższych służących był z nim w zmowie i otworzył drzwi i wyprowadził go.