Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na blask świécy, który jéj padł prosto na twarz, nie obudziła się.
Adolf chwilkę przypatrywał się śpiącéj i nagle coś dojrzał u niéj, co go zainteresowało mocno, bo nachylił się ze świecą tak blizko śpiącéj, że stearyna kapnęła na chustkę, którą była przykryta. Przedmiotem, który tak zajął uwagę Adolfa, był nieduży medalionik, który dziewczyna miała uczepiony u sznurka niebieskich koralików na szyi. W medalionie była oprawna fotografia Zofii. Na widok znajomych i tak drogich mu rysów, Adolf zadrżał z radości; twarzyczka była uśmiechnięta łagodnie, zdawała się patrzeć na niego i cieszyć się z tego, co robił. Ten widok zachęcił go do spełnienia czynu, który mu się złym i wstrętnym — wydawał. Podniósł świecę do góry i poszedł pod okno, ku posłaniu Jakóba. Posłanie było puste, ale tuż nad niém wisiała para nóg człowieczych. Adolf podniósł światło jeszcze wyżej i struchlał. Zaczepiony o kratę, wisiał trup człowieka, z mocno posiniałą już twarzą i wysadzonemi na wierzch oczyma.
Po chwilowem osłupieniu, Adolf zebrał przytomność, postawił świecę na ziemi, dobył scyzoryka z kieszeni, wspiął się ku oknu po krawędzi łóżka i odciął szmaty, skręcone w powróz, na których ciało wisiało.
Odcięty, spadł z głuchym łoskotem na łóżko