Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Najwyższa jego miłość dla pamięci ojca musi tu znaleźć swój najpotężniejszy wyraz. Tu zwykła sentymentalna arya była-by parodyą. Muzyka musi wstrząsać tu piersi, uczucie wrzeć w tonach, jak kłębiąca się lawa w wulkanie. W ten tylko sposób można usprawiedliwić potworne matkobójstwo Oresta. Miłość dla ojca musi go tłómaczyć. Tenor będzie miał nie milą pracę wyśpiewać tę aryą; szczególniej tu, gdy Orest mówi do Elektry: „nie cofnę się przed najstraszniejszem poświęceniem, by tylko cieniom ojca spokój dać“. Zwykły głos nie wystarczy tutaj, nie zdobędzie się na wyśpiewanie tych Mont-blanców tenorowych. O! gis, gis, cis, i to przez całe dwa takty. Niekażdy tenor na to się odważy. Czekaj, zaraz zrobię zakończenie, kilka taktów tylko... — To mówiąc, usiadł przy fortepianie i szybko, pod wrażeniem chwili, kończył pieśń.
Baron z całej jego mowy słyszał tylko jakieś wyrazy, których nie zrozumiał, mając umysł zaprzątnięty własnemi myślami. Słuchał machinalnie, jak niewyraźnego paplania dziecka i czekał, aż mówić przestanie; potem się odezwał:
— Czy wiesz, Jerzy? stary Schmidt nie mówił na wiatr, grożąc mi wywłaszczeniem. Do tego przyjść może, jestem zrujnowany...
— Ty, zrujnowany?... — spytał Jerzy, odwracając się na-pół do mówiącego. — To niepodo-