Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Prosił mnie o sekret.
— Jakiż miał w tem cel, zakradać się milczkiem do naszego domu?
— Nie wiem, — odrzekł obojętnie Jerzy.
Powiedział tak dlatego, bo nie chciało mu się bronić Adolfa, ani tłómaczyć go, i chciał przerwać niemiłą mu o tém rozmowę.
— On tu nie bez celu bywał. To gadzina! I ja miałem go za porządnego człowieka, ściskałem jego rękę. Mam ci za złe, Jerzy, żeś mię nie uprzedził względem tego człowieka. Gdyby nie przypadek, który go zdemaskował, byłby się tu na dobre zagnieździł, wkradł w nasze zaufanie. Tylko parweniusz mógł się zdobyć na coś podobnego.
— Czy on ci zrobił co złego, wuju, powiedz? — spytała z oburzeniem Zofia, nie mogąc już dłużéj słuchać spokojnie potępiania Adolfa. — Niedawno jeszcze zachwycaliście się nim, podziwialiście go, a teraz szarpiecie jego dobre imię bez litości i względu, dlatego tylko, że jest synem Schmidta, że stanął w obronie ojca.
— Tego mu nikt nie ma za złe — odrzekł baron, zreflektowany nieco słowami Zofii — ale dlaczego wciskał się w nasz dom?
— Czy nie ty sam i Jerzy ciągnęliście go gwałtem?
— Nie był-bym tego zrobił, gdyby był jawnie