Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nawiść przeciw memu ojcu i chce się zemścić. Takich namiętności nie zrzeka się tak łatwo.
— Nawet za odzyskanie wolności?...
— To mu tylko ułatwi dokonanie zemsty... Jeżeli pani nie ma innego sposobu, to go już nie ocalimy. Nie uwierzy pani, jak mi przykro, że téj pierwszéj jéj prośbie zadosyć uczynić nie mogę: dał-bym bardzo wiele, abym to mógł zrobić. Ale sama pani widzi niepodobieństwo. Robiąc to, czuł-bym się współwinnym z tym człowiekiem.
— Masz pan słuszność... — rzekła Zofia po chwili namysłu. — Teraz sama widzę, że prośba moja była nierozsądną; podyktowała mi ją litość, jaką uczułam dla biednéj Salusi. Ale to darmo. Lepiéj, że ona jedna będzie cierpiéć, niż żeby wielu za naszę słabość pokutować musiało.
— Dziękuję pani, — rzekł Adolf, — że mnie uwalniasz swoją wyrozumiałością z przykrego położenia.
— Nie mówmy więc już o tém. Mam o ważniejszéj rzeczy pogadać z panem. Powiedz mi pan szczerze, czy wiele panom zależy na nabyciu parku od mego wuja?
To poważne pytanie w ustach ośmnastoletniéj panienki miało dziwny, niezwykły urok. Adolf nie przypuszczał nigdy, że ta delikatna, lekka istotka, którą się zachwycał, jak śliczną miniaturką na kości słoniowéj, umié myśléć, tak poważnie,