Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przerwała mu i rzekła:
— Nie tłomacz się pan. Wierzę panu, że ta jest niepodobieństwem, skoro mi odmawiasz. Gdyby to było możebném, pewnie nie odmówił-byś pierwszéj mojéj prośbie, jaką do pana zanoszę.
To cofnięcie prośby było natarczywsze, niż prośba sama. Adolf się zawahał. Piérwszy raz nadarzyła mu się sposobność, że mógł coś zrobić dla niéj i odmówił — on, który Bóg wié, coby dla niéj chciał był zrobić. A z drugiéj strony widział niepodobieństwo zrobienia tego. Poczucie sprawiedliwości, obawa o ojca, nie pozwalały mu puszczać z rąk zbrodniarza. Walczył sam ze sobą.
Zofia nie mogła silniéj poprzéć swéj prośby, jak cofając ją. Nie zrobiła tego z wyrachowania, jeno, że sama czuła niepodobieństwo. Nie myślała już nawet wznawiać i popierać swéj prośby, gdy Adolf się odezwał:
— Kto zaręczy nam, że ten człowiek, puszczony, wolno nie pokusi się drugi raz o coś podobnego? Widzisz pani sama, że nie mogę rozporządzać tu sam i stawiać na niepewny los majątek i życie ojca mego i tyłu rodzin robotników.
Więc tylko ten powód wstrzymuje pana? — spytała ucieszona, nabierając znowu nadziei?...
— Jakiż inny mógł-by mnie wstrzymywać?...
— Sądziłam, że oburzenie, jakie słusznie mógł