Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zał owe kopalnie. Ofiarowałem się na ich usługi, byłem bowiem ciekawy usłyszeć, co powiedzą. Jeden z nich był, jak później zmiarkowałem, inżynierem, a drugi geologiem. Obaj dokładnie obejrzeli kopalnie, badali rudę, zapuszczali sondę w jamy i zgodzili się na to, że kopalnie te w życie wprowadzone być mogą, i że mają świetną przyszłość. Serce zabiło mi mocno z radości, uśpione nadzieje odżyły we mnie, marzenie, z którem wstydziłem się wydawać przed ludźmi, zaczęło się urzeczywistniać. Nie zdradziłem się jednak z mojemi uczuciami przed nieznajomymi. Nawet przed żoną nie wyspowiadałem się z tego. Ale zaraz po odjeździe nieznajomych, zacząłem się rozpytywać o akcye, które wielu robotników i żydów w okolicy miało, a które można było nabyć za bezcen. Kupowałem też, gdzie mogłem, po 20, 30 talarów, jak się dało. Zapożyczyłem się nawet u teścia i znajomych, by jak najwięcej akcyi zgromadzić. Ludzie sprzedawali mi je z pobłażliwym uśmiechem, ruszali ramionami nad moją operacyą finansową i nazwali mię szaleńcem.
W kilkanaście jednak dni zmienili zdanie. Przybył bowiem jakiś agent domu bankierskiego z Berlina i począł się rozpytywać o te akcye. Ludziom się wtedy oczy otworzyły. Miałem w ręku przeszło trzy tysiące akcyi. Agent ofiarował mi za nie po 80, potém po 100, ale nie ustąpiłem. Nie-