Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do rozmawiających. Oczy jéj czarne patrzały groźnie, pogardliwie, chciała niemi nakazać milczenie, skarcić Adolfa za zuchwałość, z jaką śmiał targnąć się na to, co dla niéj było świętością. Nie mogła wytrzymać, by mu nie odpowiedziéć:
— Więc pan i poświęcenie bohatera nazwiesz trucizną? W istocie, są dusze mizerne i nizkie, które takich szczytnych myśli strawić-by nie zdołały.
— W istocie poświęcenie bohatera ratowało-by go trochę w naszych oczach. Zwątpiwszy o wszystkiém, straciwszy ochotę do życia, chce za ten liczman bez wartości kupić — szczęście ludzkości. Poświęca się i ginie. Mogło-by się to nazywać szczytném szaleństwem, gdyby nie było zbrodnią.
— Zbrodnią? — spytała Irena, marszcząc brwi.
— Tak. Wszak bohater, jak się z piérwszéj pieśni pokazuje, ma matkę, która wierzyła w jego genialność i żyła nim. A on nie pamiętał o téj matce w chwili śmierci, o boleści jaką sprawi jéj swoją śmiercią i obowiązek syna poświęca dla urojonéj idei — dla zbiorowéj ludzkości.
Argument ten był tak przekonywujący, że żaden z obrońców Maurycego nie wiedział, co na to odpowiedziéć. Jeden Jerzy zdobył się na to, że