Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— А ty inny cel naznaczas poezyi? — spytał Adolf zdziwiony.
— Spodziewam się — rzekł baron, który, ukończywszy listy, w milczeniu przysłuchywał się dyspucie i nie mógł się wstrzymać, by nie odpowiedzieć Adolfowi. — Poezya ma trochę szlachetniejsze cele, niż te, jakie-by jej chcieli narzucić dzisiejsi estetycy pozytywni.
— Więc sztuka dla sztuki? — spytał Adolf.
— Tego nie utrzymuję — odparł baron. — Ale też nie zgodzę się, by ze sztuki robić służebnicę codziennych potrzeb. Sztuka ma wznioślejsze zdanie: stawia nam ideały, wskazuje niebo i tam nas podnosi.
— Toż samo zadanie postawił sobie kościół średniowieczny: pokazywał ludziom niebo i dlatego tak źle było na ziemi. Mnie się zdaje, że sztuka i religia — mówił dalej Adolf z zapałem — wprost przeciwną drogę obrać-by powinny, t. j. ściągnąć niebo na ziemię. Tymczasem obie silą się zbrzydzić nam ziemię, oczernić i skompromitować w oczach naszych, obrzucając ją kałem i brudem.
W ten sposób obie nie leczą, ale trują ludzi. Taka trucizna tkwi w tym poemacie. Ów „nieśmiertelny“ jest śmiertelnym, bo nosi w sobie zarody śmierci — bo tylko wątpi i narzeka.
Irena słuchała z oburzeniem słów Adolfa, Nie mogła dosiedzieć na miejscu; wstała i zbliżyła się