Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła nic z tego, co mówił; myśl jéj czem innem zajęta była, i w chwili, kiedy baron oczekiwał od niéj potwierdzenia swego zdania, ona niespodziewanie zagadnęła go:
— Powiédz mi, wuju, dlaczego ty nie zakładasz fabryk w swoich dobrach?
— Zosiu! co ty dziś nie wygadujesz! Zkąd tobie znowu fabryki przyszły do głowy?
— Powiadają, że tam, gdzie są fabryki, podnosi się dobrobyt ludu, cywilizacya jego. I wistocie, fabryki muszą być dobre, bo nietylko, że korzysta z nich kraj, że przemysł się rozwija, ale i mieszkańcy znajdują stały zarobek; a to ważna rzecz przecież. Gdybyśmy tu mieli fabryki, lud nie cierpiał-by takiéj nędzy na przednówku, jaką teraz cierpi.
— Fabryki? tu, u mnie? — rzekł baron — przenigdy! Małoż macie tych fabryk? A toż spójrzyj po naszéj okolicy. Wszędzie, zamiast dawnych zamków, sterczą kominy fabryczne, które poprzerastały wieże kościelne. Fabryki zadymiły nam, zaczerniły naszę piękną ustroń, wytrzebiły lasy; wszelkiego rodzaju exploatatorowie poryli nam, jak krety, nasze łany zielone, zasypali je żużlami i węgłem, najpiękniejsze widoki oszpecili woalami kolejowemi i słupami telegraficznemi, gorączka złota i przemysłu wydała śmiertelną wojnę pięknu i sztuce, i wszędzie je niszczy, tępi, wypiera. Co