Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nowczością. — I dlaczego? Czyż ma prawo śmiać się z nas człowiek, którego pytamy o drogę? A ja tylko drogę chcę wiedzieć. Nie wiesz, wuju, czy on tu będzie u nas?
— Powinien-by... obiecał. Mam mu podziękować za twoje storczyki i w wielu rzeczach poradzić się jeszcze. Jerzy miał podobno list od niego, w którym donosi mu, że w tych dniach będzie, że jakieś ważne czynności wstrzymywały go dotąd.
Zofii ta wiadomość widocznie była przyjemną, bo rozpogodziła jej twarz zasępioną. Chodziła czas jakiś po pokoju, potem zbliżyła się znowu do barona, który, nadelektowawszy się obrazem, otrzepywał teraz z kurzu biust Nerona, arcydzieło jakiegoś włoskiego dawniejszego rzeźbiarza. Promień słońca, który przez roletę wcisnął się do pokoju, oświecił przepysznie głowę. Baron unosił się nad grą światła na rysach posągu.
— Patrz — mówił do Zofii — ile tu życia, jaka przepyszna gra muskułów! Artysta, który stworzył to arcydzieło, od kilkuset lat w grobie, a dzieło jego mówi wciąż do ludzi, żyje. Piękno, które wlał w ten marmur, myśl, którą nim wyraził. Bóg wić, ile lat będzie się odzywać z tego posągu i zachwycać ludzi. Widzisz, czem jest sztuka. Sztuka — to nieśmiertelność.
Zofia słuchała go niby uważnie, ale nie słysza-