Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Szkoda, że nie będę mogła widziéć tej uroczystości. Coraz więcej zbiera mnie chęć pójścia tam.
— Ach, panienko złota! jakby to było dobrze! — zawołała ucieszona Salusia, ściskając ją za nogi. — O, chodź, panienko!
— To-by było zabawne. Ale-by mnie poznano. To się nie da zrobić.
— Nikt nie pozna. Tyle będzie łudzi. Zresztą można się odziać chustą.
— Albo przebrać za wiejską dziewczynę — rzekła Zofia, uradowana tym pomysłem. — To-by było wyborne! oryginalne! Prawda?
Salusia nie odpowiedziała nic, ale w oczach jéj jaśniała radość wielka. Całowała po rękach z uciechy swoję protektorkę.
— Ty będziesz przy mnie, to mi doda śmiałości — mówiła dalej Zofia.
— I odprowadzę potem panienkę.
— Tak. Więc dobrze, pójdę. Ale trzeba, żeby w pałacu nic o tém nie wiedziano. Baron nie pozwolił-by nigdy na coś podobnego. Po herbacie wymknę się niepostrzeżenie do parku z panną służącą. Mateusz odprowadzi mnie do furtki. A przy furtce ty będziesz czekać na mnie. Albo nie; toby było za późno. Napiszę do pałacu, że dziś herbatę pić będę z zakonnicami i wrócę późniéj. Potém przyznam się wujowi do tego niewinnego