Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, idź, wytłómacz się dobrodziejkom, któ-. re są bardzo zdziwione.
Salusia poszła ku ochronce, gdy naraz w alei zobaczyła swoję opiekunkę, pannę Zofią, galopującą na arabczyku. Zofia, gdy ją spostrzegła, zatrzymała konia i powtórzyła Salusi to samo pytanie, jakie jej już zadał Mateusz: dlaczego sama dziś przychodzi?
— U nas dziś uroczystość — odrzekła — imieniny młodego pana. Świętujemy więc, a wieczorem będzie uczta. Ja przyszłam tylko na chwilę powiedzieć to panience i prosić o bukiet.
— Więc dziś imieniny jego? — spytała z zajęciem Zofia — tego, co ci życie uratował?
— Tak, tego; i dlatego chciałam panienki prosić o kwiaty.
— Tu nieładne kwiaty. Poślę po piękniejsze do pałacu. Taki człowiek wart pięknych kwiatów. Chodź za mną, napiszę list do wuja.
Skierowała konia ku letniemu pałacykowi i jechała stępo, aby nie wymijać dziewczyny.
Salusia była przedmiotem szczególniejszej opieki i względów Zofii. Roztrzepana i żywa dziewczyna miała anielskie serce i lubiła opiekować się biednymi. Wybór padł przypadkiem na córkę dozorcy. Jej-to nawet zawdzięczała baronówna myśl założenia ochronki. Stało się to zaś w ten sposób:
Pewnego dnia, Ьагоп0лтпа, przechadzając się po