Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaraz je odbiorę.
— Daj kartkę, ja pójdę po nie. Mnie prędzéj wydadzą. A może głodny jesteś? do domu kilka godzin jeszcze. Zjemy sobie tu kolacyą i wypijemy z naczelnikiem tutejszéj stacyi kieliszek wina za twój szczęśliwy powrót.
Naczelnik w téj chwili przechodził koło nich.
— Zapoznam cię z nim. To uczciwy i pracowity człowiek.
To powiedziawszy, zwrócił się do naczelnika i, zatrzymując go, rzekł:
— To mój syn.
Słowa te powiedział z dumą i zadowoleniem. Wistocie, mógł być dumnym stary fabrykant. Syn bowiem jego był wcale dorodnym mężczyzną, w pełni sił i zdrowia, które świeżym rumieńcem malowało się na ogorzałej twarzy. Była to piękność męzka, dojrzała, o silnéj budowie ciała, przypominającéj spiżowe posągi...
— Nie podobny do mnie? co? — odezwał się stary żartobliwie do naczelnika stacyi. — Wdał się całkiem w matkę. Była równie słusznego wzrostu.
Do rozmawiających zbliżył się jakiś blondyn, z bródką ze szwedzka przystrzyżoną, także w podróżném ubraniu i, podając rękę synowi fabrykanta, rzekł:
— No, do widzenia, Adolfie. Spodziewam się,