Strona:Miłość artysty- Szopen i pani Sand.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i względów, nie wyzbył się on, dlatego, kaprysów swego charakteru względem tych, którzy go otaczali. Z nimi nierówność jego duszy, kolejno wzniosła i fantastyczna, dawała sobie bieg, przechodząc ciągle od adoracji do odrazy, i odwrotnie. Nic nie okazywało, nic nie okazało nigdy jego życia wewnętrznego, którego arcydzieła jego sztuki były wyrazem zewnętrznym tajemniczym i luźnym, ale którego cierpienia nie zdradzały nigdy usta. Taka przynajmniej była powściągliwość jego w ciągu siedmiu lat, że ja jedna tylko mogłam odgadywać je, osładzać je i opóźniać ich wybuch.
Dlaczego splot wydarzeń poza nami nie oddalił nas jedno od drugiego przed ósmym rokiem!
Moje przywiązanie mogło dlatego tylko sprawić cud uczynienia go szczęśliwym i spokojniejszym, że Pan Bóg zgodził się na to, zachowując mu trochę zdrowia. Słabł on jednak w oczach, i nie wiedziałam, jakich środków użyć, by zwalczyć wzrastające rozdrażnienie jego nerwów. Śmierć przyjaciela jego, Matuszyńskiego, i następnie śmierć własnego jego ojca zadały mu dwa ciosy straszne. Dogmat katolicki rzuca na śmierć cień groźny. Szopen, zamiast roić dla dusz tych czystych świat lepszy, miał tylko widzenia przerażające, i byłam zmuszona spędzić wiele nocy w pokoju sąsiadującym z jego pokojem, zawsze gotowa do powstania sto razy od mej pracy, by odpędzać widma jego snu i jego bezsenności. Myśl własnej jego śmierci okazywała mu się zawsze w eskorcie wszystkich wyobrażeń przesądnych poezji sło-