Przejdź do zawartości

Strona:Miłość artysty- Szopen i pani Sand.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi przeciwnościami życia realnego. I, rzecz dziwna, ból prawdziwy nie łamał go tak, jak nieznaczny. Zdawało się, że nie miał siły do zrozumienia go uprzednio i do odczucia następnie. Głębokość tedy jego wzruszeń nie była zgoła w stosunku z ich przyczynami. Co do swego opłakanego zdrowia, bohatersko znosił je w prawdziwych niebezpieczeństwach, i męczył się niem nieszczęśnie w niedomaganiach nieznacznych. Jest to historja i los wszystkich istot, u których system nerwowy jest rozwinięty nadmiernie.
Z uczuciami przesadnemi drobiazgów, z obawą nędzy i potrzebami wyrafinowanego dobrobytu, zmierził on sobie, oczywiście, Majorkę po kilku dniach choroby. Nie było możności puszczenia się w drogę powrotną, był on nazbyt słaby. Gdy uczuł się lepiej, wichry przeciwne panowały na brzegu, i w ciągu trzech tygodni żaglowiec nie mógł wyjść z portu. Był to jedyny środek możliwy do przeprawy, a i tego nie było zgoła.
Pobyt nasz tedy w klasztorze Valdemosy był kaźnią dla niego i udręką dla mnie. Słodki, wesoły, czarujący w świecie, Szopen chory przyprawiał o rozpacz w bliższym, wyłącznym stosunku. Nie było duszy szlachetniejszej, delikatniejszej, bezinteresowniejszej, niż jego; nie było stosunku wierniejszego, prawszego, niż z nim; umysłu bardziej iskrzącego się w wesołości, inteligencji poważniejszej i zupełniejszej w tem, co było jego dziedziną; ale w odwecie, niestety! nie było humoru bardziej nierównego, wyobraźni bardziej podejrzliwej i szaleńczej, drażliwości niemożliwszej do