Strona:Miłość artysty- Szopen i pani Sand.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dany mu nie skłoni go do tego, naglili mię żywo, bym nie odtrącała pragnienia, jakie zgłosił tak w porę i tak nieoczekiwanie.
Zrobiłam głupstwo, rzeczywiście, żem ustąpiła ich nadziei i mojej trosce. Dosyć już było, żem jechała sama zagranicę z dwojgiem dzieci, jednem już chorem, drugiem kipiącem zdrowiem i bujnością, bym miała brać jeszcze mękę serca i odpowiedzialność lekarza.
Ale Szopen był chwilowo w stanie zdrowia, który dawał otuchę wszystkim. Wyjąwszy Grzymałę, który się co do tego nie mylił zbytnio, wszyscy mieliśmy ufność. Prosiłam jednak Szopena, by dobrze zbadał swe siły moralne, nie podejmował on bowiem nigdy bez przerażenia, od kilku lat, myśli porzucenia Paryża, swego lekarza, swych stosunków, swego mieszkania nawet i swego fortepianu. Był to człowiek nawyknień przemocnych, i wszelka zmiana, chociażby najdrobniejsza, była wydarzeniem strasznem w jego życiu.
Pojechałam z dziećmi, powiadając mu, że spędzę kilka dni w Perpignan, jeżeli go tam nie zastanę; gdy nie przybędzie do pewnego określonego terminu, udam się do Hiszpanji. Wybrałam Majorkę na wiarę osób, które mniemały, że znają dobrze klimat i zasoby kraju, a które nie znały go wcale.
Mendizabal, nasz wspólny przyjaciel, człowiek zacny, równie jak sławny, miał udać się do Madrytu i towarzyszyć Szopenowi aż do granicy, w razie gdyby rojenie jego o podróży urzeczywistniło się.