Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
gwido.

Zgoda. Rozumiem, że ocalając nas, siebie ocala — i mści się zarazem, lecz mógłby to uczynić w sposób bardziej rozgłośny, lub zręczniejszy. Co go skłania do niesienia pomocy wrogom? Gdzie się uda i czem zostanie? Czego w zamian żąda?.

marco.

Nadeszła chwila, mój synu, w której wyrazy staną się srogie i groźne!... Oto moment, mój synu, w którym dwa lub trzy słowa zapożyczą od przeznaczenia moc wybierającą ofiary. Drżę na myśl, że dźwięk mego głosu i sposób, w jaki je wypowiem, może tyle zgonów wywołać, albo tylu ludziom życie ocalić...

gwido.

Niczego się nie domyślam... Najokrutniejsze słowa nie o wiele wzmagają znaczenie nieszczęść rzeczywistych...

marco.

Już powiedziałem: Prinzivalle wydaje mi się mędrcem. Rozsądnym jest i ludzkim. Lecz jakiż mędrzec nie zaznał chwili szału! Któryż dobry człowiek nie żywił nieraz potwornej myśli?!... Na prawo stoi: rozum, litość i sprawiedliwość: na lewo, żądza, namiętnść... czy ja wiem co?... szaleństwo, w jakie popadamy nieustannie... Sam w nie popadłem... może i ty popadniesz... i znowu ja pod władzę jego się dostanę. Bo człowiek tak jest ukształtowany!... Boleść, która nie powinnaby być ludzkim udziałem, za chwilę dosięgnąć cię może... A ja, który widzę jasno, że nie będzie proporcyonalną do zła, jakie wyobraża, uczyniłem z mojej strony przyrzeczenie, szaleńsze może od