Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Maeterlinck - Monna Vanna.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
borso.

Mylono się w tym względzie. To nie Prinzivalle, lecz komisarz Florencyi nakazał rzeź i sprzedaż. Nie widziałem Prinzivalla nigdy, lecz znał go jeden z braci moich. Pochodzeniem jest on barbarzyniec. Ojciec jego był, zda się, Bretończykiem, czy Baskiem, lecz w Wenecyi osiadł i tam sklep złotniczy otworzył. Nizkiego rodu człowiekiem jest w rzeczy samej, lecz nie dzikim, za jakiego go podają. Gwałtowny ma być podobno, fantasta i groźny rozpustnik, lecz prawy. Miecz mój oddam mu chętnie...

gwido.

Nie oddawaj dopóki bronić się nim możesz. Ujrzym go przy działaniu, a wtedy dopiero dowiemy się, który z nas ma słuszność. Tymczasem pozostaje nam tylko los ludzi, którzy nie chcą dać się zarznąć, nie prostując hardo głowy i nie wznosząc w górę ramienia. Trzeba naprzód zawiadomić żołnierzy, obywateli i chroniących się w naszych murach wieśniaków o prawdzie całej. Niech się dowiedzą, że kapitulacyi nam nie ofiarowano; że nie chodzi tu o jedną z owych pokojowych wojen, w których dwa wojska biją się od świtu do zachodu słońca, by w walce trzech rannych na polu boju pozostawić, ani o jedno z bratnich oblężeń, w którem zwycięzca staje się wkrótce gościem i druhem zwyciężonego. Są to zapasy, w których niema przebaczenia, w których życie i śmierć naprzeciw siebie stają, w których żony nasze i dzieci...

SCENA II.
ciż sami. — marco.
gwido.

Ojcze mój!... Jakiem szczęściem w wielkiej naszej