damiamy sobie, że skała ta nie jest niczemu winna, że nie możemy jej czynić zarzutów żadnych. Zda się do nas uśmiechać, odczuwa jakąś jakby niewyraźną rozkosz i czeka na to, co musi nastąpić nieuchronnie z łagodną rezygnacją, przelśnioną rozciekawieniem przedziwnem.
Rzecz oczywista, że gdyby życie nasze zależnem było jeno od interwencji owego niedołężnego obserwatora, zbyt logicznego i jasnowidzącego, to jest rozumu, każdy przypadek kończyłby się nieuchronną katastrofą. Na szczęście, ostrzeżony przez nerwy rozszalałe, wibrujące, wołające ratunku, niby dzieci wrzeszczące w ciemku, wychyla się na scenę inna istota, niesamowita, brutalna, naga, muskularna i, rozbijając wszystko w puch, chwyta gestem mocarnym resztki autorytetu i szans ocalenia, jakie ma pod ręką. Zwiemy istotę ową instynktem, podświadomością, intuicją, a zaprawdę, nie zależy zgoła na tem nazwaniu. Niewiadomo gdzie był dotąd i skąd przybywa zbawca? Spał, czy pełnił jakieś niedostrzegalne funkcje w głębi prymitywnych podziemi naszego ciała? Dawniej królował niepodzielnie nad życiem, ale z biegiem długich wieków wydalono go w sutereny ciemne