Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

narzucającą się w sposób najoczywistszy naszemu rozumowi w okresie czasu, w którym zbiegiem okoliczności zjawiliśmy się na świecie i żyjemy. Można pójść o zakład, że jest fałszywa, ale dopóki wierzymy w jej prawdziwość, oddaje nam usługi, dodaje odwagi i daje impuls badaniom przez pchnięcie ich w nowym kierunku.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że najlepiej byłoby usunąć na bok wszystkie owe genjalne zabobony i, jak przystało mędrcowi, powiedzieć poprostu, i tak, jak tego wymaga prawda, że nie wiemy wogóle nic. Ale prawda owa byłaby wówczas jeno dobrą, gdybyśmy mogli zarazem udowodnić, że nigdy niczego dowiedzieć się nie będziemy w stanie. Inaczej taka negacja martwa wprawiłaby nas tylko w bezruch, gorszy i zgubniejszy o wiele od wszelkich złudzeń najnaiwniejszych nawet. W naturze już naszej leży, że nic nas nie pociąga dalej, ni wyżej, niż skoki błędów i pomyłek naszych.
Wszystko, co dotąd wiemy, choć wiemy bardzo niewiele, w gruncie zawdzięczamy hipotezom, zawsze hazardownym, często absurdalnym, a po większej części dużo mniej ostrożnym i gorzej ugruntowanym, niż nasze teorje współczesne. Nie miały może sensu, ale podtrzymywały w nas zapał badań i dociekań. Być może, że stróż gospody, dokąd zdąża ludzkość przez burze i zamieci, jest