Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czasem dostrzega jeno kupkę bezkształtną małych, rudawych stworzeń, podobnych dosyć do ziarnek palonej kawy, lub suchych winogron, czarniawych, przylgniętych do powierzchni szyby. Biedne owe stworzonka, nie objawiające niemal ochoty do życia, poruszają się leniwo, wykonywając ruchy bez związku i niezrozumiałe, ze względu na swą celowość. Nie poznaje on wprost owych punkcików świetlanych, które przed chwilą nurzały się w kielichy kwiatów i wybłyskiwały z nich na nowo, zadyszane, zwinne, uparte, ruchliwe, niepojęte w zapale swoim.
Drżą z zimna, zda się, wśród ciemności, duszą się w gromadzie zbitej, strwożone czemś. Wydaje się, iż są to więźnie ogarnięci jakąś chorobą, czy zdetronizowane królowe, które miały jedną jeno chwilę blasku i przez moment jeno panowały pośród rozkwieconego ogrodu, by zaraz zapaść w nędzę i poniżenie, ciasnotę i omroki swego domostwa czy więzienia.
Wszystkie prawdy głębokie posiadają takie same pozory zewnętrzne. Obserwacja nie jest rzeczą łatwą i domaga się nauki i ćwiczenia. Czyż mieszkaniec innej planety nie orzekłby, że ludzie są to twory nędzne i nieruchome, gdyby widział, jak snują się bez widocznego celu po ulicach tam i z powrotem, gromadzą się przed pewnemi budynkami, czy po placach, czekając w bezruchu