Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dających ból dotkliwy, a tak dziwny, że niewiadomo z czem go porównać. Jest to jakieś piekące zarzewie, coś, jakby żar pustyni, ogarniający skaleczony członek. Wydaje się, jakoby te córki słońca wytworzyły z promieni swego zagniewanego, nadziemskiego ojca truciznę straszliwą, dla tem dzielniejszej obrony skarbów słodyczy, jakie gromadzą, korzystając z chwil jego łaskawości.
To prawda, że ul otworzony nieostrożnie, przez kogoś nie znającego i nie szanującego charakteru i obyczajów mieszkanek, wyłania ze swego wnętrza w okamgnieniu kłąb furyj, dyszących wściekłością, bohaterstwem i żądzą pomsty. Ale bardzo rychło przyswoić sobie można zręczność potrzebną dla obchodzenia sie z nim właściwie i bez żadnych złych skutków. Starczy odrobina dymu wpuszczona do wnętrza w danej chwili, odrobina zimnej krwi i łagodności, a uzbrojone doskonale wojowniczki pozwolą się ogołocić ze wszystkiego, nie myśląc wcale wyciągać szpady. Twierdzono, że poznają swego pana, ale jest to nieprawdą, nie boją się również człowieka, tylko na widok i zapach dymu, którego kłęby przetaczają się zwolna po wnętrzu ich mieszkania, nie zagrażając im wcale, wyobrażają sobie, że nie idzie tu o napaść jakiegoś silnego wroga, któregoby można odeprzyć, lub przynajmniej bronić się do upadłego, ale że spotkała je jakaś katastrofa