Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiskiem życia szczęsnem i niezmiennem u całej ludzkości. Bróg zboża budują. Oddal, która nas od nich dzieli, i cisza zapadającego wieczora tworzą z ich okrzyków radosnych coś jakby pieśń bez słów, podobną do szmeru harmonijnego liści drzew ponad głowami naszemi. Sklepi się nad ich głowami niebo wspaniałe, czysto prześwietlone ukośnemi promieniami, jakby dobroczynne duchy ognistemi palmami zmiotły całą światłość w stronę stogu, by jak najdłużej widno im było pracować. Ślady pokosów palm widnieją na lazurze. Grupie wieśniaków błogosławi skromny kościołek, wystrzelający pobok z pośród lip o wełnistych, krągłych koronach, a rodzimy cmentarz z szmaragdowemi trawnikami zbiega aż ku morzu i patrzy w nie zadumany. Pracują niezmordowanie, wznosząc harmonijnym, cichym wysiłkiem posąg żywy tuż obok pomników zmarłych krewniaków, którzy czynili to samo, tym samym ruchem rytmicznym, pracowali długo, a potem odeszli.
— Obejmijmy spojrzeniem cały obraz. Niema tu ani jednego szczegółu swoistego, wybitnie charakterystycznego, jakbyśmy to napotkali w Anglji, Prowancji, czy Holandji. Obraz to rozlewny i zbyt banalny, by podeń podłożyć można było znaczenie symboliczne. Spójrz pan na tę eurytmię istnienia ludzkiego, na tok ruchów pożytecznych. Ten chłop trzyma konie, drugi na-