Strona:Maurycy Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jące się na sznurach promieni słońca,“ stadko pasących się owiec, śpiącego pasterza, domy wioski na skraju nieboskłonu, morze przebłyskujące pośród drzew... wszystko to wznosi się, lub przypada do pyłu ziemi, wszystko stroi się odświętnie, lub obnaża, nim przejdzie w nas, stosownie do tego małego znaku, który determinuje nasz wybór. Nauczmy się wybierać właściwy surogat, czyli pozór prawdy. U schyłku życia, spędzonego na uganianiu się za rozlicznemi prawdami, oraz za fizycznemi przyczynami zjawisk, zaczynam kochać nie to, co od nich oddala, ale to, co je poprzedza, a także to, co je wyprzedza po trochu.
Znaleźliśmy się na szczycie płaskowzgórza w krainie Caux w Normandji, przypominającej park angielski, ale park to był naturalny i bezkreśny. Jest to jeden z niewielu już zakątków świata, gdzie wieś ukazuje się patrzącemu w postaci zdrowej, pełnej, gdzie zieleni nie mąci żaden ton chorobliwy. Nieco wyżej ku północy zieleń ta ulega ostremu klimatowi, bardziej ku południowi żar słoneczny rumieni ją i słabi. W głębi doliny, ścielącej się aż hen, ku morzu, chłopi stawiali bróg zboża.
— Spójrz pan! — powiedział uczony. — Gdy stąd na nich patrzymy, są piękni. Budują ową rzecz prostą, a tak ważną, będącą dokumentem charakterystycznym człowieka osiadłego, zja-