Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak żyję, tego jeszcze nie było, — jak żyję, takeś mi się obficie nie dał; a potrzebowałem czegoś podobnego, bardzo potrzebowałem. Co mi o drodze mojego artystycznego życia piszesz, jest także prawdą, o jakiej i ja mam to samo przekonanie. Jadę po niej własnym ekwipażem, tylko furmana do koni nająłem.
Kończę, bo nie mógłbym na pocztę zdążyć, a człek sam pan, sam sługa. Pisz, zmiłuj się, jak najwięcej.
Twój do zgonu
Fryderyk.

Nademną, w domu gdzie mieszkam, mam sąsiadkę, która ma męża, co od rana do nocy w domu nie siedzi; mężatka ładna, zaprasza mię do siebie, aby ją konsolować. Ma kominek, mogę się ogrzać... prosi mię o wyznaczenie dnia i godziny kiedy przyjdę i t. p. Ale nie mam ochoty narażać się na awantury i dostać przypadkiem kijem od jegomości. Nie mogę też przenieść na sobie, żeby ci drugiej mojej awanturki z Pixisem nie opisać. Wystaw sobie, ma on bardzo ładną pietnastoletnią panienkę u siebie, z którą (jak mówi) żenić się myśli, a z którą ja już w Stuttgardzie u niego bywając, poznałem się. Pixis przyjechawszy tu, zaprasza mię do siebie nie nie mówiąc (bo może