skiego i powalił go na miejscu. Teraz przodkowie jego nie mogli mieć mu nic do zarzucenia, rzadką kolekcję bowiem powiększył okazem rogów o dwudziestu czterech odnogach.
Nareszcie po dwudziestu pięciu latach testament Sebastjana Maglaya został otwarty. Stary pan dożył pięknego wieku, lat dziewięćdziesięciu, i byłby żył dłużej, gdyby upadek z konia o śmierć go nie przyprawił. Majątek swój podzielił między dwóch synów w ten sposób, iż utworzony majorat z dóbr Maglay zostawił starszemu, ogromne zaś lasy w Dalmacji i pewną sumę złożoną w banku, bez możności jej podniesienia, a tylko z prawem pobierania procentów, zapisał młodszemu.
Starszy z synów, Filip, posiadał wiele przymiotów i otrzymał bardzo staranne wychowanie. Ojciec, przeznaczywszy go na drogę dyplomatyczną, wysyłał go do Anglji i Francji. Postać młodzieńca była przyjemna, twarz dosyć piękna i zachowanie się dystyngowane i poważne. Zyskiwał on od pierwszego wejrzenia sympatję każdego, a charakter jego po bliższem poznaniu usprawiedliwiał pierwsze wrażenie. Z przymiotami charakteru szły w parze szlachetne serce i rozum.
Zupełnie innym był młodszy brat Ernest. Szeroki w ramionach, z kańciastą głową, pospolitemi rysami twarzy, do tego dumny i wyniosły, był zuchwałym w postępowaniu tak z mężczyznami jak i kobietami. Nauki nie lubił, posłuszeństwa nie znosił i nie zdał się ani na duchownego, ani na żołnierza. Jedyną