Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mój baronie, jak dzieciakowi, kiedy przecież w Heidelbergu, gdzie uczęszczałeś na kursa, studenci o byle głupstwo nabijają sobie guzy i szramy, któremi się następnie przed całym światem pysznią. Powiem ci nawet prawdę, kochany baronku, że i tobie byłoby wcale do twarzy z maleńką blizną na którym z policzków. Taka blizna, wierzaj mi, jest uważana w wyższych sferach za rodzaj najskuteczniej polecającego listu do wszelkich awansów i godności.
Tylko tego jeszcze horoskopu trzeba było Szymonowi, ażeby mu resztę odwagi odebrać.
Blizna na policzku! N a jego własnym policzku — wtedy, kiedy on wrzdrygał się nawet, jeżeli go czasami cyrulik, goląc nieuważnie, lekko brzytwą zadrasnął.
Raz, skaleczywszy się sam scyzorykiem w palec — omdlał na widok krwi.
Starał się jednak oprzytomnieć i jako tako pogodzić z koniecznością, od której — własny jego rozsądek mu wskazywał, że się nie wywinie.
Gdyby kto był mógł w tej chwili zajrzeć w głąb jego duszy, kto wie, czy nie znalazłby tam kiełkującej myśli, że jednak tysiąc razy lepiej byłoby rzucić to wszystko: urząd zyskowny, karyerę w przyszłości, pałac, żonę — nawet ordery — i uciec ztąd na zawsze, gdzieś daleko, gdzie nie obowiązują barbarzyńskie prawa cywilizowanego świata, do bezdomnych, koczujących cyganów…
Cyganowi nikt nie każe pojedynkować się, gdy go kto obrazi!
Ale niestety, Jaśnie oświecony od tej chwili ani