Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ VI.

Aranka.

Zoltan skłonił się aż trzy razy, mijając piękną damę, na co ona raczyła mu odpowiedzieć dumnem, ledwie dostrzegalnem skinieniem głowy.
Nie zamienili ani jednego słowa powitania, albo pożegnania.
Kobieta stała wyzywająco, nieruchoma jak posąg, dopóki Zoltan nie wyszedł i drzwi za sobą nie zamknął. Wówczas gwałtownie podbiegła ku Szymonowi, który ledwie zdążył, przez czas, gdy Aranka hardo mierzyła się oczami z Zoltanem, ukryć między papierami ów pugilares z miniaturą i z listami.
Ten człowiek o mnie tu mówił! — krzyknęła stłumionym głosem.
Sama już powierzchowność tej kobiety zdradzała, że jest niepowszednią istotą.
Cały ówczesny świat niewieści stroił się w krynoliny: w salonach, na ulicach — wszędzie oko spotykało różnobarwne balony, kręcące się, jak mrówki i ledwie, ledwie, że nie wzlatujące do góry. Jedna tylko Aranka nie kładła na siebie tych żelaznych