Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nowienia i rozwagi prawiłeś. Ale na szczęście ja jestem ostrożniejszy z natury: umysł mam krytyczny i nie zwykłem na wiatr puszczać słów swoich. Prawda, że do chwili obecnej jesteś dziedzicem jednego z największych majątków w koronie, ale byle krok nieostrożny, byle czyn zbyt żywy — odrazu pozbawić cię może całego mienia, uczynić więźniem, albo wygnańcem, a mnie, gdybym popełnił głupstwo zawierzenia tobie — na całe życie nędzarzem bez jutra.
Zoltan popatrzył na Szymona głęboko zdziwiony
— Jakto? Nie rozumiem cię, mój bracie.
Więc Szymon przystąpił do Zoltana i stanowczym ruchem położył mu rękę na ramieniu.
— Krok podobny już uczyniłeś. Ja o nim wiem.
— Jakież głupstwo! Nie możesz wiedzieć o czemś, czego nie było.
— Zaprzeczenie w tych razach nic nie znaczy. Jesteśmy dobrze poinformowani. Knuje się tutaj coś, co słusznie unikać potrzebuje światła dziennego.
— W takim razie jest to coś tak tajemnego, że ja o tem nic nie wiem.
— Czy nie wysyłałeś listów za granicę?
— Ani słowa, ani litery.
Mnie śmiesz w oczy to mówić?
— Słowo honoru ci daję.
Szymon zwrócił się do biurka, ażeby wydobyć papiery, otrzymane od pana Lebeguta i ich pokazaniem odpowiedzieć na „słowo honoru” Zoltana. Ale zatrzymał się w pół drogi.
Przyszła mu na myśl pewna kombinacya i nagle zmienił zamiar: drogocennego dokumentu bratu nie pokazał.
Natomiast spojrzał na zegarek, i uczyniwszy