Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najzamożniejsze, magnackie, idąc za prądem przeciwnym temu, któremu ja ulegam, tracą majątki, znaczenie, i wpadają w nędzę. Byłbym idyotą, gdybym naśladował ich przykład, zamiast wejść na drogę przeciwną. Matka jest przeciwną mojemu małżeństwu z Aranką dlatego, ze jest to dziewczyna uboga: — otóż zarzut ten upada obecnie, skoro poinformować mnie raczyłeś łaskawie, iż przeciwnie — Aranka ma posag, i to znaczny, którym taki pauvre diable, jak ja, gardzić nie powinien.
Zoltan wstał z miejsca i ujął Szymona za rękę…
— Pozwól, bracie, tylko jedno słowo jeszcze. Ostatnie. Nie będę z tobą już mówił o żadnej kobiecie. Jesteśmy przyrodnimi braćmi. Tylko matkę mamy jednę. Twój ojciec był dzielnym jenerałem, ale ubogim. Mój — pozostawił mi piękny majątek rodzinny po dawnych pradziadach. W górach posiadamy piękny zamek, urządzony wspaniale, otoczony knieją, oraz gruntami żyznemi. Dochód z tych ostatnich jest tak obfity, że wystarczyłby znakomicie dla nas obydwóch na pańskie utrzymanie. Pozwól mi cię tam zabrać. Rzuć miasto: będziemy razem gospodarowali. Do równej połowy będę z tobą dzielił moje dochody. A ponieważ nigdy się nie ożenię — dosyć już mam studyów nad kobietami — więc gdy umrę, cały majątek w twoje ręce przejdzie. Powiedziałeś, że prędko chcesz się wybić: otóż ja ci odrazu daję stanowisko świetne. Twierdzisz, że ci wszystko jedno, czyja dłoń ci dopomoże do wywyższenia się szybkiego: — przyjmij dłoń moją, braterską. Cóż, Szymonie?
Ale Szymon wyszarpnął gwałtownie swoją rękę z uścisku Zoltana, i odparł, przeplatając mowę homerycznym śmiechem:
— Czyli innemi słowy, chcesz, ażebym tu zo-