Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teraz, kiedy umiem po węgiersku, dopiero naprawdę zrozumiałem znaczenie tej nazwy. Prawdziwe drága, de rosz! drága de rosz![1]
— Wolno służyć panu dobrodziejowi? Może te będą lepsze?
Szymon otworzył w biurku małą szufladkę, i wydobył z niej jasne pręgowate cygaro: podał je panu naczelnikowi odrazu z zapaloną zapałką.
Pan Ottokar Lebegut z uprzejmym ukłonem przyjął wonną hawannę, tamto zaś, nieposłuszne cygaro zagasił starannie i schował do kieszeni. Spojrzawszy jednak uważniej na to, które dostał, wytrzeszczył oczy w okrągłe kółka, a pociągnąwszy, z lubością delektował się dymem, poczem jeszcze raz uważnie przyjrzał się cygaru, i ściągnąwszy usta jak do gwizdania, z pod oka figlarnie spoglądał na Szymona, pokręcając głową.
— Ej, ej, ej, ej, ej, ej, ej! Przemycane cygarko? Przemycane cyganko?
— Skonfiskowane cygara — sprostował poważnie baron Szymon błędne mniemanie pana naczelnika.
— A, to dobrze, a to dobrze. Kiedy tak, to co rano będę tu przychodził popieścić się takiem cygarkiem, takiem cygarkiem.
— Zaszczyt dla mnie, zaszczyt dla mnie.
I baron Szymon zaczął dwa razy powtarzać swoje wyrazy. Być może, iż machinalnie uległ tej dziwacznej manierze; mamy jednakowoż niektóre powody przypuszczać, iż postanowił to czynić umyślnie, miarkując sobie, że się tem lepiej przypodoba swojemu zwierzchnikowi.

Naczelnik był dziś w szczególnie dobrem uspo-

  1. „Drogie, ale złe.“