Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cem cię mściwie przez całe, długie życie! Niech się Bóg nad tobą, zlituje.
Odwróciła się i zwolna, cichemi krokami skierowała się ku drzwiom. Tam — raz jeszcze przystanęła, i z wybuchem silnego uczucia wyciągnęła złożone ręce do Szymona.
— Synu! drogi mój synu! Błagam cię!… — zawołała z rozpaczą.
— Daremnie, hrabino. Nie jestem chorągiewką, ażebym zmieniał raz powzięte i głęboko rozważone postanowienie — odparł twardo i bezlitośnie baron Szymon, stojąc przed swojem biurkiem z rękami bohatersko splecionemi na piersiach, mimowoli przybrawszy stereotypową pozę „księcia niezłomnego” z żywych obrazów. I stał tak, dopóki matka nie zniknęła za drzwiami.
— Nieugięty jestem! Jak z granitu!