Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 15 1918.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lecz klamka była zamknięta — szeroka rzeka piosła ją. Mijała brzegi bujne i kwieciste z oddali, lub orosłe lasami biegnącemi wzdłuż brzegów i schodzącemi aż do wody. Mijała wysepki małe, zielone, lub kamieniste, z których przypatrywały się jej ptaki na wysokich nogach, lub zrywały się chmarami do lotu. Co czuła, to to, że jest opiekunką koni i że te konie jej ufają. To hartowało w niej energię. Wywiodła je, nie mogła im dać przepaść. Czasem wydawało jej się, że spoglądają ku niej jak dzieci.
Przyglądała się dwom Hindusom, którzy kierowali promem i którym obiecała zapłatę za opuszczenie stanowiska i puszczenie się z nią wzdłuż rzeki. Byli to ludzie młodzi, widocznie bardzo biedni, o sympatycznym wyrazie twarzy. Gdy na szeroko, na kształt jeziora rozlanej wodzie, siedli, aby się posilić, dała im po parę tabliczek czekolady, co ich ujęło i obie strony ośmieliło. Powiedziała im, że jest konnojeźdźczynią z wielkiego cyrku, że się popisywała prywatnie u maharadży i bogatych właścicieli ziemskich, a nawet wymieniła zamek Frangipani, o którym słyszeli; opowiedziała, że chcąc uniknąć kosztów i trudów kolei, a zwłaszcza znużenia transportem dla koni, postanowiła jechać, o ile się da, wolnem powietrzem. Oni się dziwili, że jedzie sama i bez rzeczy, a nawet obroku; opowiedziała, że jej służba okradła ją i opuściła w drodze. Oburzyli się. Ale to nie byli Hindusi? Nie, niebyli.
Pozwoliła im zbliżyć się do koni i poklepać je po łopatkach, oświadczywszy, że droższe jest jej życie i dobro jej koni, niż jej własne. Opowiedziała, że się nazywają Alfa, Beta, Gama, Delta. Zaczęli się śmiać, bo jednego ojciec, a drugiego brat nazywali się Gama. Jeden się spytał, czy to dlatego, drugi go mocno skarcił, że jest taki głupi. Dodała, że gdyby kto chciał krzywdę zrobić któremu z koni, toby zginął z jej ręki, a gdyby powiedział brzydkie słowo, toby dostał rajtpajczem. Pochylili głowy w milczącem posłuszeństwie. Przyszło jej do głowy, że możnaby w danym razie tych ludzi młodych, zdaje się bardzo uczciwych, silnych i zręcznych, wziąć do służby. Na propozycyę przystali z radością, ślubując na wyprzódki wierność i posłuszeństwo. Woleli to, niż wracać, starać się o nowy prom, przewozić ludzi za lichą opłatą i tłómaczyć się w gminie, że ich woda podczas snu zniosła. Obaj byli muzułmanami: jeden nazywał się Ali, drugi Jussuf.
Tymczasem na brzegach poczęły się ukazywać wioski. Niedługo prawdopodobnie żegluga promem stanie się niemożliwą. Trzeba było wylądować i „rozpocząć awanturę“. Postanowiła, że będzie uchodzić za okradzioną konnojeźdźczynię z cyrku z dwoma przynajętymi ludźmi, postara się dostać do portu morskiego i ucieknie do Europy.
To było jednem z jej panieńskich marzeń. Była przecież Europejką z pochodzenia. Czytane ukradkiem przed ojcem, a zdobywane u angielskich guwernantek powieści ukazywały jej ten świat jako ziemię romansu, pełni życia, niekrępowania się w użyciu. Chciała dostać się tam i rzucić się w wir cywilizowanych wielkich miast europejskich, na wielkie salony, w wielki świat złota i klejnotów, któremi pulsowało gorące życie, podczas gdy to bogactwo, które dotąd widziała, martwe było i zimne. Wpaść tam powinna była jak meteor. Rysował jej się plan prosty: przybierze jakiekolwiek nazwisko i ze swemi czterema końmi i dwoma Hindusami wstąpi do pierwszego spotkanego cyrku, gdyż to był najłatwiejszy sposób ukrycia się i „naturalnego wyglądu“, dobije się do morza i jako zagadkowa, tajemnicza amazonka cyrkowa pojawi się w Londynie, Paryżu, czy Petersburgu. Hrabianka Sodawasserburg, albo córka paszy, Fatima „la Bella“, jak babka, w ciemnogranatowej amazonce z lamparcią skórą przez ramię i szmaragdową bransoletą. Co za zjawisko! Co za rozgwar naokoło, podziw, zajęcie się — — co za powodzenie… Co by to było? Takich koni i takiej amazonki nie widział świat… Żadne pismo sportowe, a miała wszystkie, nie wspominało o podobnej.
Tymczasem zabieliły się kamienice małego miasta, ukazały, się łodzie i statki. Rozkazała skierować do brzegu i przybić przed miastem dosyć daleko, aby prom mógł zostać niezauważony. Mocny dreszcz niepokoju wstrząsnął nią całą. Dotąd był na pół sen, teraz zaczynała się rzeczywistość. Rzuciła wyzywająco głową i ruszyła z promu z końmi. Szła, prowadząc za uzdy Alfę i Betę, podczas gdy Hindusi prowadzili dalsze dwa konie, dotknąwszy na poże-