Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 15 1918.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gnanie dłonią promu i wioseł. Postanowiła udać się do hotelu ze stajnią i przedewszystkiem dać koniom, czego potrzebowały.
Jej pochód zwrócił uwagę. Cyrk! Cyrk! — poczęto wołać głośno. Poczęto także przypatrywać się jej czelnie, taksować z trotuarów nie tylko jej konie, ale i ją samą. Kamienie brukowe piekły ją pod piętami. Zcięła wargi i patrzała przed siebie. To prawo ludzi do niej było czemś wstrętnem, ubliżającem i bezczelnem. Byłaby śmignęła batem, który trzymała w ręce. Tłum, na który dotąd spoglądała niepatrząc z powozów, automobilów, czy wagonów kolejowych. Gniew ją brał, a z drugiej strony ogarniało nieznane jej dotąd uczucie bezsilności i bezwładzy. Policzki poczęły ją piec i usta poczęły mimo wysiłków drgać nerwowo. „Ulica“ towarzyszyła jej pełna gwaru i ruchu. Zabrakło jej głosu, aby zapytać o hotel. Wtem zbliżył się ku niej młodzieniec średniego wzrostu, z zakrzywionym nosem i małemi, czarnemi krótkiemi faworytkami, w wielkiej panamie, i zapytał z grzecznym ukłonem złą angielszczyzną i osobliwym akcentem:
— Pani potrzebuje hotel?
— Tak — wysiliła. — Czy jest ze stajnią?
— Dlaczego niema być? — odpowiedział młodzieniec w panamie, puszczając się obok konia.
— Stajnia czysta?
— Dlaczego niema być czysta? Jest czysta.
— Na cztery konie?
Młodzieniec machnął lekceważąco laseczką, którą trzymał w ręce.
— Hi! I na pięć!
— Jakże się hotel nazywa?
— „Astoria“. Pani może spytać tego pana — wskazał ręką na policyanta. — On nie gryzie?
— Nie.
Ujął delikatnie Betę za uzdę i pomógł prowadzić, krzycząc od czasu do czasu energicznie: Z drogi!… Kosztuje dziesięć tysięcy!… Z kim mam przyjemność? — zapytał po chwili.
Wzburzyła się w niej krew; już wyraz ostry, jak koniec bata, błysnął jej na wargach, ale niebyła już zapytaną czelnie milionerką; odpowiedziała więc:
— Chcę się zaangażować do cyrku.
— Ma pani impresaryo?
— Nie.
Młody człowiek w panamie pomyślał chwilę i oświadczył:
— W Hajderabad jest wielki cyrk. On niedługo wyjeżdża do Karatschi. Ja mogę ułatwić.
— A któż pan jesteś? Ajent?
— Ja mogę być i ajent. Trzeba nadać telegram z zapłaconą odpowiedzią. Właściciel cyrku nazywa się Godfred Scott. On odpowie zaraz. Proszę na prawo, jest hotel. Ja zatelegrafuję.
Wyjął portfel i z ukłonem wręczył jej bilet z napisem: Leopold Birnbaum
agent amerykański.
W dwie godziny później podano jej do łóżka depeszę na nazwisko „Leopolda Birnbauma, amerykańskiego impresarya“, wzywającą ją do przyjazdu na próbę do cyrku.
Parsknęła śmiechem i wtuliła twarz w poduszkę.
…Czysty kinematograf, którego jest bohaterką….

RYS. J. MIERZEJEWSKI.