Strona:Maryan Gawalewicz - Poezye.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Biegła... woalkę odgiął wiatr przy kapeluszu,
Weszła w bramę... spojrzałam, światło na nią padło...
Zatrzymała się chwilę i rękę do uszu
Podniosła... serce moje jéj hańbę odgadło:
W uszach zaświécił brylant... za cześć jéj zapłata!...
Pamiętam... kólczyk z ucha wydarłam jak wściekła: —
Trysnęła krew....
Ach czemuż wówczas nie uciekła,
Czemuż dała się matce swéj zamienić w kata!
„Nędznico!...“ głos mi w krtani uwiązł, tak mi spłacasz
„Moję miłość i pracę! mów, mów — skąd powracasz?...
„Stamtąd... gdzieś się sprzedała? w piekło idź zhańbioną!“
Kto mi podał siekierę do rąk, kto ją rzucił
Na głowę mego dziecka — Bóg jeden wié pono,
Ja omdlałam...
Gdzie, kiedy i kto mnie ocucił —
Nie wiem, ale do niego mam żal — nie do Boga....