Strona:Marya Weryho-Nacia na pensyi.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odrzecze ociemniały, podnosząc się z miejsca. — Basiu, jedzmy, jeżeli proszą.
Dziewczynka prędko przyprowadziła dziadka do ogólnego stołu, posadziła go na ławce i sama przy nim usiadła, trwożliwie spoglądając na obecnych.
— Nie ze zbytku my się włóczymy, nie z próżności — mówił starzec z westchnieniem. — Bieda nas wygnała, oj, straszna bieda.
— Podobno w Lublinie cholera okrutnie grasowała tego lata. O, bo też i u nas dużo nabroiła!
— Zdrowie wasze! — rzecze jeden z gospodarzy, podając staremu do rąk kieliszek.
Dziadek wódkę wypił, zmarszczył się trochę, rękawem usta otarł, potem podał Basi kawałek sera z chlebem i tak dalej mówił:
— Niech ręka Boska broni, co to choróbsko u nas narobiło! Ludzie jak muchy wymierali.
— Prawda — rzekł karczmarz — naszych też dużo wymarło: żadne leki nie pomagały.
— A tak — ciągnął dalej staruszek — śmierć nie przebierała, ale najwięcej wpadała na biedotę. Mieliśmy tuż pod miastem cha-