Strona:Marya Weryho-Nacia na pensyi.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziadziu, wiesz, bociana na łące już widziałam, wszędzie się już dobrze zazieleniło. Już nawet drzewa owocowe kwitną. Masz tu, dziadku, fijołek, niech on ci o wiośnie opowie. Ja muszę biedz, dziecka Antoniowej popilnować.
Aż tu jednego dnia rozeszła się wieść, że egzamin wkrótce będzie w szkółce.
Była to wielka uroczystość w miasteczku.
Rodzice ubierali dzieci jak mogli najlepiej i sami z niemi szli do szkoły; kto nie mógł się zmieścić w pokoju, stał za oknem i przysłuchiwał się odpowiedziom uczniów i uczennic.
Dla Basi wszystko było jedno, czy ten dzień, czy inny: ani ona sukienki nie zmieni, bo ma tylko jedną, ani kołnierzyka na szyję nie włoży, ani wstążeczki na głowę, bo jej nie ma.
Nadszedł nareszcie oczekiwany dzień popisu w szkole.
Basia prędko się zakrzątnęła, izbę dziadka zamiotła i zaczęła wybierać się do szkółki.
Wtem drzwi się otwierają, wchodzi Walentowa, żona zakrystyana i przynosi kretonową sukienkę z białą falbanką koło szyi.