Strona:Marya Weryho-Las.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

probowałem kilka razy zaśpiewać, kwilę, kwilę, a dalej ani rusz.
Czyżyk smutnie spuścił główkę i zamyślił się. W tem jakby mu coś nowego przyszło do głowy, frunął i poleciał wprost do gniazdka.
Czyżyk na gałązce wciąż śpiewał i śpiewał, głos jego rozlegał się daleko po całym borze. Skończył nareszcie.
Obejrzał się w około, lecz nie dojrzał swej towarzyszki. Poleciał w jedną i w drugą stronę, niema; chciał lecieć dalej, ale wprzód zajrzał do gniazdka i zobaczył czyżyka siedzącego spokojnie.
— Przecież jesteś! — zawołał. — Sądziłem żeś gdzie odleciała. Cóżeś robiła przez ten czas? siedziałaś?
Ptaszyna nic nie odpowiedziała, podniosła skrzydełko, a pod niem zobaczył czyżyk ładniuchne jajeczko.
Cóż to była za radość! co za gwar! Kwileniu i świergotaniu nie było końca.
— No, ale chodźmy na obiad, musisz być bardzo głodna, bośmy z radości gotowi o jedzeniu zapomnieć, a przecież od rana nie mieliśmy nic w dziobkach.
— Zaraz kochanku — odpowiedział czyżyk — przykryję tylko moje jajeczko.
I ptaszyna wydobyła z piersi trochę piórek, włożyła je do gniazdka, a odlatując, oglądała się parę razy, czy się kto nie zakrada.