Strona:Marya Weryho-Las.pdf/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W zimię też żadnego zmartwienia nie zaznała.
Na skórze jej odrastało gęste i ciepłe futerko; mogła bezpiecznie mrozy wytrzymać, a chociaż na leszczynie orzechów już nie było, to jednak miała ich dosyć w dziupli złożonych. Uzbierała sobie jeszcze na jesieni.
Długo tak szczęśliwie wiewióreczka skakała po lesie, żadnej biedy nie zaznała, ale razu jednego i jej się wydarzył smutny wypadek.
Pewnego poranku zimowego siedzi ona na grubej gałęzi sosnowej i wybiera z szyszki ziarenka, aż tu słyszy szczekanie. Pies uwija się w koło, na wiewiórkę patrzy i zęby wyszczerza. Ale wiewiórka śmieje się z niego. Wie bowiem dobrze, iż to nie żadna kuna — na drzewo się nie wdrapie, ani sowa — z góry nie spadnie i nie porwie jej.
— Niech tam sobie szczeka — myśli sobie wiewiórka.
W tem rozległ się strzał jeden za drugim.
Wiewiórka nie wiedziała nawet jak się znalazła na ziemi,
W głowie jej się zamąciło, straszny ból poczuła w nodze,
Myśliwy tymczasem pospiesznie zbliżył się do zwierzątka, mówiąc do swego towarzysza.
— A to mi się dzisiaj wiedzie! — jużem dwunastą wiewiórkę zabił. Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce będę miał futro na całą salopę.