Strona:Marya Weryho-Las.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z temi słowy bierze wiewiórkę do ręki, ale ta miała tylko dwie nóżki przestrzelone, biedz nie mogła i tylko podniosłszy główkę żałośnie piszczała.
Myśliwemu żal się zrobiło biednego stworzenia; wziął ją na ręce, włożył do torby i poniósł do domu.
Wielka była radość dzieci, gdy zobaczyły żywą wiewiórkę. Uprosiły ją sobie u ojca i zabrały do leczenia.
Radziły jak umiały. Mama też im dawała wskazówki pielęgnowania chorego zwierzątka.
W końcu tygodnia wiewiórka powoli zaczęła skakać po pokoju.
Przez ten czas przyzwyczaiła się do dzieci, nie uciekała od nich; wiedziała bowiem, że jej ludzie ulgę przynoszą.
Dzieci niezmiernie się cieszyły, mają już zdrową wiewiórkę; wsadziły ją do klatki, przypaliły jej bułki, cukru, owoców do jedzenia, a każde z nich chciało uczęstować wychowankę.
Minęło jeszcze parę dni. Dzieci obmyśliwały jakich figielków nauczyć mają wiewiórkę. Często do niej przybiegały; ale wkrótce spostrzegły, że wiewiórka coraz smutniejszą się staje: traci apetyt, bułeczka i cukier pozostają nietknięte, a sama siedzi z główką zwieszoną.
Poszły na mm&ę do rodziców i dowiedziały się wkrótce, że wiewióreczce zapewne bardzo ząbki