Strona:Marya Weryho-Las.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dudek obejrzał się, miał rzeczywiście piórka powalane błotem, od którego przykra woń rozchodziła się.
— Ja sam radbym schludniej wyglądać, ale cóż kiedy często na trzęsawiska załazić muszę po żywność, więc wi...
Ale sroka nie dała mu skończyć, gdyż co chwila przerywa każdemu.
— Co tam zawracać nam będziesz głowę! Tyle znam ptaków błotnych, a żaden z nich nie jest takim jak ty niechlujem.
— Podobno gniazdo swoje bardzo nieczysto utrzymujesz? — mówi wilga.
— Brzydko to bardzo! — dodaje sójka.
Dudek łebek zwiesił i wcale się nie tłomaczył, bo to co słyszał, było prawdą.
Długo ptaki jeszcze wypytywały dudka, ażeby wiedzieć dlaczego był taki nieporządny; długo radziły nad nim i nareszcie taki wydały wyrok:
— Przyjacielu, wiesz przecie jak bardzo cię kochamy; ale ponieważ masz tak wielką wadę, że się ani myjesz, ani dbasz o swoje gniazdo, żyć z tobą razem nie możemy: musisz nas porzucić. Na jak długo, sam to będziesz wiedział. Od chwili, kiedy się poprawisz i tak jak my czysto chodzić zaczniesz, możesz znowu wrócić i pozostać z nami.
Przykro było słuchać ptaszkom tego wyroku, żal było patrzeć na zasmuconego dudka, ale musiały zgodzić się na to, co starsze ptaki uradziły.