Przejdź do zawartości

Strona:Martwe dusze.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ojca twojego znałem; no już nie ma co powiedzieć nalałem im kul porządnych.
— Co? ja robię fałszywe pieniądze? zawołał Cziczikow, podnosząc się z krzesełka.
— Dla czegoby? jednakżeś ich nastraszył, ciągnął daléj Nozdrew. — Oni, diabli wiedzą co, powaryowali ze strachu: mają ciebie za herszta rozbójników i za szpiega... A prokurator tak się przeląkł, że aż umarł; jutro będzie pogrzeb. A ty nie będziesz na pogrzebie? Prawdę mówiąc, oni boją się nowego jenerał-gubernatora... Jednakże ty, Cziczikow, ryzykowną sprawę przedsięwziąłeś.
— Jaką ryzykowną sprawę? zapytał niespokojnie Cziczikow.
— Porwanie córki gubernatora. Ja, przyznam ci się, oczekiwałem tego po tobie, jak Boga kocham, oczekiwałem! Pierwszy raz, jak tylko was razem widziałem na balu: „No już“, myślę sobie, „Cziczikow pewnie nie darmo“... Zresztą napróżno zrobiłeś taki wybór: ja nic w niéj nie znajduję tak szczególnego. A jest jedna, krewna Bikusowa, córka jego siostry, tak! ona to panienka! można powiedzieć — cudo dziewczyna!
— Ale co ty, co ty gadasz? porwać córkę gubernatora! czyś ty oszalał! wołał Cziczikow, wyłupiwszy oczy.
— Ależ daj pokój, bracie: eh, jaki skryty