Strona:Martwe dusze.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Głupstwo, jak gdybym ja nie wiedział, że palisz. Ej! a jak się wabi twój człowiek? Ej, Bartłomiéj, te!
— Ależ nie Bartłomiéj jedno Piotrek!
— Jeszcze czego? przecież dawniéj był u ciebie Bartłomiéj?
— Nigdy nie miałem żadnego Bartłomieja.
— Prawda, prawda, to u Dierebina Bartłomiéj. Wystaw sobie, jakie ten Dierebin ma szczęście: ciotka jego pokłóciła się ze swoim synem za to, że się ożenił ze swoją poddaną i jemu zapisała cały majątek. Ale co ty, bracie, usunąłeś się od wszystkich, nigdzie ciebie nie widać? Zapewne, ja wiem, że ty lubisz zajmować się uczonemi przedmiotami, lubisz czytać. Ale bracie Cziczikow! gdybyś ty był widział... oto był materyał dla twego satyrycznego rozumu... Przyznaj się jednak, wszak ty naprawdę podle sobie postąpiłeś ze mną, wtedy, pamiętasz, gdyśmy grali w warcaby? Wszak ja wygrałem. Ty naprawdę, bracie, okpiłeś mnie wtenczas. Ale diabli mnie wiedzą, nie mogę żadnym sposobem długo się gniewać. W tych dniach z prezesem... Ah, prawda, muszę ci powiedzieć, że w mieście wszyscy są przeciwko tobie. Jedni mówią, że ty robisz fałszywe pieniądze, do mnie się udali, ale ja, jak skała, stanąłem w twojéj obronie, powiedziałem, żeśmy razem się uczyli i że