Strona:Martwe dusze.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czego Boże broń, — nie zejść z tego świata bez potomków, postanowił kilka dni nie wychodzić. — Bardzo go jednak dziwiło, że żaden z panów urzędników nie przyszedł go odwiedzić i zapytać się o zdrowie. — Po kilku dniach jednak, czując się zdrowszym, postanowił wyjść, a ubrawszy się starannie, ogoliwszy brodę, która przez ten czas znacznie urosła, wesół poszedł najprzód odwiedzić gubernatora. Już zaczął w sieni zdejmować płaszcz, gdy nagle przerażony został nieoczekiwanemi słowami szwajcara:
— Zakazano przyjmować!
— Jakto! ty? tyś pewnie mnie nie poznał? Przypatrz się dobrze mojéj twarzy! — mówił Cziczików.
— Gdzież miałem was nie poznać, wszak nie pierwszy raz was widzę, rzekł Szwajcar, — was to tylko właśnie nie pozwolono wpuszczać, wszystkich innych można.
— Otóż masz! Dla czego? z jakiéj to przyczyny?
— Taki rozkaz, widać, tak się należy, rzekł szwajcar, i zaczął swobodnie przechadzać się z miną, która zdawała się mówić: „Eh, he, już kiedy ciebie państwo gonią z sieni, — to ty musisz być wielkie jakieś ladaco.
„Niepojęte!“ pomyślał w duchu Cziczikow