Strona:Martwe dusze.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział X.

Zebrawszy się u policmajstra, znanego już czytelnikom ojca i dobroczyńcy miasta, urzędnicy mieli sposobność zwrócić sobie wzajemnie uwagę, że znacznie zmizernieli w skutek kłopotów i trwogi. W saméj rzeczy, nominacya nowego jenerał-gubernatora, dopiero co otrzymane papiery z tak ważnemi doniesieniami, nareszcie Bóg wie jakie posłuchy — sprawiły wielką zmianę w ich twarzach i fraki widocznie zrobiły się za szerokie. I prezes schudł, i prokurator schudł i inspektor rady lekarskiéj schudł. Naturalnie, że znaleźli się między nimi tacy, którzy nie tracili przytomności i ostro się trzymali, ale takich było nie wielu. Jeden tylko pocztmajater, on jeden nie zmienił się wcale i zawsze to samo powtarzał w podobnych okolicznościach: „Znamy my was jenerał-gubernatorów! Was może się trzech i czterech przemienić, a ja już trzydzieści lat, panie ty mój, siedzę na tém samém miejscu.“ Na to tak odpowiadali drudzy urzędnicy: „Łatwo tobie tak mówić szprechen tzi dejcz Iwan Andreewicz: tobie łatwo — przyjąć i odprawić ekspedycyą; chyba tylko oszukasz, zamknąwszy biuro godzinę wcześniéj, i od opóźnionego kupca przychodzącego z listem weźmiesz podwójne porto, albo téż poślesz posyłkę zabronioną prawem, — na twojém miej-