Strona:Martwe dusze.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zauważył, że Cziczikow ma do spełnienia święty obowiązek, że może w pewnym rodzaju stać się ojcem swoich poddanych, że może nawet zaprowadzić dobroczynny promień oświaty, i przy téj okazji odezwał się z wielkiemi pochwałami o szkole wzajemnéj nauki w Lancaster.
Tak roztrząsało i mówiło w mieście wiele osób, pobudzonych współczuciem; osobiście udawali się do Cziczikowa z radami, proponowali nawet straż wojskową dla większego bezpieczeństwa. Cziczikow wszystkim za rady dziękował, oświadczając, że przy zdarzonéj okoliczności nieomieszka z nich korzystać, straży jednak zrzekł się stanowczo, mówiąc, że wcale jest niepotrzebną, że kupieni przez niego chłopi są szczególnie łagodnego charakteru, że sami czują ochotę do przeniesienia się, i że nareszcie buntu między nimi być nie może.
Wszystkie te gadaniny wywarły taki wielki skutek, jakiego się nawet Cziczikow nie mógł spodziewać, mianowicie — rozeszła się wieść, że był ni mniéj ni więcéj, jak milioner. Mieszkańcy miasta, jak to już widzieliśmy w pierwszym roździale, serdecznie polubili Cziczikowa, ale teraz polubili jeszcze serdeczniéj. Zresztą, żeby prawdę powiedzieć, byli oni wszyscy ludźmi poczciwymi, żyli z sobą w zgodzie, po przyjacielsku; i zebrania ich nosiły na sobie cechę otwartości i pobłażania: